Mobbing

2009-12-30 22:14:06

Szanowni Państwo! Nie potrafimy bez emocji mówić o tym, czego w ostatnim czasie doświadczamy ze strony dyrekcji szkoły. Trudno też bez negatywnych emocji przyglądać się tym działaniom lub być im poddanym. Dlatego widząc, że eskalacja tych działań zatacza coraz to większe kręgi, proszę o ich ocenę i ewentualnie poradę, co mamy czynić w takiej sytuacji. Jesteśmy ludźmi dorosłymi z wieloletnim stażem, a zaczynamy być traktowani jak „smarkacze”. Kiedy w Polskiej telewizji zaczęto mówić o ”fali w wojsku” przeciętnemu Kowalskiemu mogło się to wydawać przesadą - ale co innego mówili ci, którzy w wojsku byli i być może tego wcześniej doświadczyli. Kiedy jednak ujawniono także falę w szkołach wśród dzieci, we wszystkich WSO zaczęto wpisywać punkty z zakazami jej stosowania i modne stało się hasło „Szkoła bez przemocy”.


Nie trzeba jednak było długo czekać, aby się okazało – co znów pokazała Polska Telewizja - że zjawisko fali - mobingu ma miejsce w szkole dalej, ale na innym poziomie - dyrektorów względem nauczycieli. Relacje: „ja dziedzic i wy poddani, z którymi można zrobić wszystko” nie są wymysłem, bo wyrażają się w konkretnych faktach. Kiedy widzieliśmy na filmie o fali w wojsku zgromadzonych przy drzwiach żołnierzy wybiegających na sygnał na korytarz koszarowego bloku – a mieli na to sekundę - trudno było to przyjąć za rzecz normalną i codzienną, ale kiedy dyrektor szkoły ze stoperem w ręku mierzy nauczycielom czas wychodzenia z pokoju nauczycielskiego na lekcje - jest jeszcze trudniej w to uwierzyć. To sprzęt mechaniczny np. pralkę czy ekspres do kawy nastawia się na określony program mierzony w sekundach czy minutach. Prawem dyrektora jest przypomnieć nauczycielom ich obowiązki - punktualność, upomnieć czy dać naganę - jeśli rzeczywiście ktoś lekceważy sobie swoje zadania - ale czymś poniżającym godność człowieka jest traktować go tak jakby był na bieżni stadionu. Co więcej – zastępcy każdego dnia wybierają losowo „konia wyścigowego” a po zakończeniu pomiarów proszą go o podpis pod wynikami tych pomiarów /+ i -/ jeśli przekroczył bliżej nieokreślony limit czasowy. Wyjście z pokoju ma swój limit czasowy. Wyjście na dyżur ma swój limit czasowych bliżej nieokreślony. Powrót z dyżuru ma swój limit czasowy /ale nie ma oficjalnej tabeli z normami/, zaś obecność na dyżurze „wyklucza możliwość rozmowy z dziećmi czy rodzicem próbującym porozmawiać z nauczycielem w czasie przerwy o problemach swego dziecka /za rozmowę jest minus, bo świadczy to o nieprawidłowym pełnieniu dyżuru/. Tak więc to już nie jest nauczyciel - to wartownik, a dziecko czy rodzic pozbawione zostaje praw do kontaktu z nauczycielem.


Teren boiska jest monitorowany od lat i został podzielony na sektory - więc może należy zbudować wieżyczki na wzór tych z Oświęcimia, a dzieci skrępować i kazać im chodzić jak na „spacerniaku”. Nauczycieli zaś ustawi na wieżyczkach i… Trudno uwierzyć, że dzieje się to realnie, że dzieje się to w naszej szkole, że robią to dorośli ludzie na stanowiskach. Nie jesteśmy „końmi wyścigowymi” i nie godzimy się na pełnienie takiej poniżającej roli, ale to nasze „nie” nic dla dyrektora nie znaczy.


Prosimy o pomoc - co możemy zrobić, aby pracować w warunkach nie uwłaczających godności człowieka i nauczyciela. Prosimy o pomocne rady. Czekamy z nadzieją na odpowiedź


Z poważaniem
Nauczyciele szkoły podstawowej

Szanowni nauczyciele, dziękuję Wam za zaufanie oraz przedstawienie nam tak trudnej, i śmiem twierdzić, nie odosobnionej sytuacji. W Państwa liście odnajduję wiele rozgoryczenia i bezradności. Nie mi oceniać tę konkretną sytuację. Postaram się jednak wskazać na pewne mechanizmy, których świadomość może pomóc w poprawieniu relacji między dyrektorem a nauczycielami, relacji zdefiniowanej w liście słowami „ja dziedzic i wy poddani”.

W każdej instytucji, w której dyrektor używa w stosunku do współpracowników określenia WY a nie MY, mamy do czynienia z brakiem jego kompetencji do zarządzania personelem lub z dużym przemęczeniem. Jeśli przy tym brak dyrektorowi zaufania do nauczycieli i zachowuje się w stosunku do nich jak „kontroler”, to jego miejsce jest raczej, jak słusznie Państwo zauważają, na więziennym „spacerniaku”. Wydaje się, że bez solidnego szkolenia lub życiowej „nauczki”, podejście dyrektora nie zmieni się. Pytanie: jak mu dać nauczkę w trosce o dobre relacje i całą szkołę?

Zdaje sobie sprawę, że bez zdecydowanego i solidarnego oporu wobec jego postawy, narażamy najbardziej odważnych nauczycieli na utratę pracy. Spójrzmy więc na opisywana sytuację, jak na okazję do zintegrowania grona pedagogicznego, które nie tylko wyrazi swój sprzeciw ale również zaproponuje inne rozwiązania, które wprowadzą organizacyjny porządek w szkole. Trzeba po prostu przejąć solidarnie inicjatywę w ustalaniu procedur i szkolnych zwyczajów, bojkotując jednocześnie chore zapędy dyrektora.

Wobec zgranego grona i solidarnego realizowania przez wszystkich nauczycieli wspólnie ustalonych, własnych pomysłów na zmiany, dyrektor będzie bezradny. Albo się dostosuje albo będzie musiał odejść. Wszystkich przecież nie zwolni. To zawsze działa, jeśli oczywiście nie będą Państwo bali się wprowadzania zmian dla dobra uczniów i ich rodziców. Jeśli w polepszenie szkolnego klimatu, współpracy i efektywnej organizacji pracy, zaangażują się naturalni liderzy, jeśli wciągną do współpracy uczniów i rodziców, zwyciężycie. W to trzeba włożyć wiele wysiłku. Nie widzę innej możliwości. Nie ten ma władzę, kto ma narzędzia do karania nieposłusznych lecz ten, kto faktycznie kieruje zmianami. Życzę odwagi lecz najpierw wykorzystajcie tę trudna sytuację do integracji wszystkich nauczycieli. Jeśli nie będziecie walczyli o wygody dla siebie lecz o pozytywny klimat w całej szkole, to z tego może wyjść tylko dobro. Pozdrawiam

Wojciech Żmudziński SJ

zobacz komentarze [1]